Na Wyspach o dobre samopoczucie pań dba 25 tys. firm i prawie 140 tys. pracowników salonów piękności. Mimo kryzysu, Brytyjki nie rezygnują z dbałości o własny wygląd. A branża beauty liczy pieniądze
Malwina ma 32 lata, wygląda na 23, a czasem zachowuje się jakby miała 13.
Jest tego świadoma. Na co dzień paraduje jako pracownik uniwersytecki z chłodnym, analitycznym umysłem. Ale w weekendy zamienia się w nastolatkę. Z umysłem wypełnionym po brzegi marzeniami o miękkich fotelach, błotnych kąpielach, relaksujących maseczkach, odprężających masażach i fantazyjnie pomalowanych paznokciach. Już w czwartkowy wieczór rozgrzewa internetowe łącze w poszukiwaniu ofert i promocji salonów piękności. Przegląda strony, notuje, kalkuluje i analizuje, jakby wybór miejsca rekreacji był skomplikowanym zadaniem matematycznym. Szuka najlepszej oferty – ze względu na kryzys. Taka teraz moda. Trzeba się liczyć z każdym pensem i na spotkaniach ze znajomymi chwalić się znalezieniem najkorzystniejszej promocji. Ale to w sumie tylko wymówka. Zrezygnować z terapii poprawiających wygląd, a przy okazji samopoczucie, nie ma zamiaru – niezależnie od kryzysu.
Seksualny kapitał w czasach recesji
Według serwisu beautyserve.com, zaledwie co dziesiąta Brytyjka postanowiła ograniczyć wydatki na urodę ze względu na recesję. Natomiast według raportu „Hairdressing & Beauty Treatment in the UK: Market Research Report”, przygotowanego przez organizację IBISWorld, przychody sektora kosmetycznego w 2012 r. spadły tylko o 0,6 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym. Obroty w branży beauty wciąż są zatem imponujące – wynoszą 3,64 miliarda funtów rocznie. To potężny sektor gospodarki, który zatrudnia 140 tys. pracowników i nieustannie potrzebuje nowych. Według analityków, po chwilowym załamaniu koniunktury szybko nastąpi poprawa w tej branży. Zwłaszcza że coraz częściej wspomina się o tym, że atrakcyjny wygląd pomaga w życiu zawodowym. Brytyjska socjolożka Catherine Hakim z London School of Economics opublikowała pracę, w której udowadnia, że „seksualny kapitał” jest najważniejszym zawodowym atrybutem naszych czasów. Według Hakim, osoby posiadające tą nieuchwytną jakość mogą uzyskać dochód większy o średnio 10–15 proc. od tych, którzy nie roztaczają seksualnej „aury”. Socjolodzy są przekonani, że ładnym osobom z reguły przypisujemy pozytywne cechy, a brzydcy wydają nam się mniej sympatyczni i nie mamy do nich zaufania. Nancy Etcoff, autorka głośnej książki „Przetrwają najpiękniejsi”, odkryła nawet nową formę dyskryminacji. Jest nią atrakcjonizm, który powoduje, że osobom mniej urodziwym wiedzie się w życiu – i w pracy – o wiele gorzej. Dlatego Brytyjki, pomimo recesji, nie zmniejszają wydatków na urodę. Korzystają na tym właściciele salonów piękności, a także specjalistki z Polski, które coraz częściej i na coraz większą skalę rozkręcają na Wyspach swoje usługi. Ich klientkami są m.in. ich rodaczki, które bardziej ufają swoim koleżankom znad Wisły niż lokalnym specjalistkom.
Jak Polka została manicurzystką
Marta, odkąd pamięta, dbała o urodę. Najpierw głównie o swoją, siostry i koleżanek, ale szybko dostrzegła u siebie talent kosmetyczny oraz łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi. Te dwie cechy, w CV określane jako „zdolności manualne” i „umiejętność tworzenia przyjaznej atmosfery”, są podstawowymi wymaganiami w stosunku do zawodowej manikiurzystki. Do tego dochodzą takie kwestie, jak profesjonalny wygląd, kultura osobista i znajomość najnowszych trendów w branży. A że Marta jest ładna po mamie, elokwentna po tacie oraz wyedukowana dzięki niezliczonej ilości magazynów trzymanych pod łóżkiem, szybko zdecydowała się na rozpoczęcie kariery w kosmetologii. I tak hobby stało się zawodem. Najpierw w Polsce, potem w Wielkiej Brytanii. O emigracji zadecydowały względy ambicjonalne. Marta chciała otworzyć własny salon, a pracując u kogoś w Polsce, nie mogłaby za wiele odłożyć. Potrzebny był kapitał, a ten łatwiej zdobyć za granicą niż w kraju – nawet mimo kryzysu. Tak trafiła na Wyspy i przystąpiła do realizacji biznesplanu. Najpierw była hotelowa restauracja, gdzie głównym celem były napiwki oraz szlifowanie językowych zdolności. Potem przyszedł czas na analizę wychodzących na Wyspach pism branżowych i wreszcie rozglądanie się za salonem piękności, w którym można by się zaczepić i zdobyć doświadczenie. W UK manicurzystki pracują nie tylko w salonach kosmetycznych, ale również fryzjerskich, gdzie obsługują klientów przy tzw. nail station – stanowisku pielęgnacji paznokci. W brytyjskich centrach handlowych można znaleźć też nail bars – punkty pielęgnacji paznokci, które oferują tylko tę jedną usługę. Są też „manicurzystki mobilne”, dojeżdżające do domu klienta. Marta wybrała kącik u zaprzyjaźnionego fryzjera, bo w profesjonalnych salonach pracodawcy chcieli zobaczyć brytyjskie certyfikaty, a tych Marta nie zdążyła jeszcze wyrobić. Zdecydowała więc, że przejdzie na samozatrudnienie i podnajmuje kawałek przestrzeni na czas nieokreślony. Sama musi kupować produkty i niezbędne akcesoria, pracować nad marketingiem i reklamą, ale w sumie jest zadowolona, bo kącik u znajomego fryzjera to namiastka wymarzonego, własnego salonu oraz idealny punkt wyjścia do przyszłej ekspansji.
Piękne wykształcenie
Teoretycznie, aby w Wielkiej Brytanii pracować jako manikiurzystka, nie trzeba mieć zaliczonych kursów zawodowych. Jednak w niektórych regionach manikiurzystki muszą posiadać licencję wydaną przez environmental health department (wydział councilu). By ją uzyskać, należy udokumentować brytyjskie kwalifikacje zawodowe, czyli National Vocational Qualifications (NVC) lub Scottish Vocational Qualification (SVC). Kwalifikacje takie można zdobyć, uczęszczając na kursy dla maniciurzystek. Mogą to być NVQ/SVQ w zakresie Nail Services na poziomie 2 lub 3 albo kwalifikacje Vocational Training Charitable Trust (VTCT) Certificate in Nail Treatment , zdobywane w dwóch specjalnościach:
- Nail Technology – typowy manikiur,
- Nail Art – zdobienie pazokci.
Manicure jest także przedmiotem uwzględnionym w kwalifikacjach NVQ/SVQ z kosmetyki (Beauty Therapy) i to właśnie te kwalifikacje są najbardziej zalecane przez Association of Nail Technicians (ANT), czyli stowarzyszenie manikiurzystów. Kwalifikacje można zdobyć w lokalnym college’u. Ceny i długość trwania szkolenia zależą od regionu oraz prestiżu szkoły. Nauka w brytyjskim college’u ma także dodatkowe zalety. Nie trzeba się ograniczać do kursu na manicure. Można zostać po prostu licencjonowaną kosmetyczką (beautician). Warto przed rozpoczęciem kursu sprawdzić, czy dana szkoła zrzeszona jest w City and Guilds Centre (CGC) – jeśli tak, absolwent kursu otrzyma międzynarodowe certyfikaty, dające uprawnienia pracy w tym zawodzie w innych krajach. Im kurs bardziej prestiżowy, tym lepszy i niestety droższy, ale za to dający później możliwość lepszego zarobku.
Radosław Zapałowski
Szacunkowe zarobki
- początkująca kosmetyczka: 8–10 tys. funtów (43–54 tys. zł) rocznie
- doświadczona: 12–16 tys. funtów (65–87 tys. zł) rocznie
- samozatrudniona, w zależności od usługi: od 12 do 25 tys. funtów (65–136 tys. zł) rocznie
INWESTYCJA W PRESTIŻ
Najlepsze kursy kosmetologiczne: